Od marzenia po podróż życia
Leżę właśnie na hamaku, który delikatnie kołysze się między dwoma palmami na dzikiej Hiszpańskiej plaży. Zaprowadziła mnie tutaj nasza podróż. Otaczająca mnie cisza jest jedynie przerywana delikatnym szumem fal, które spokojnie rozbijają się o brzeg. Słony zapach oceanu harmonijnie łączy się z soczystym aromatem dojrzewających w okolicy cytrusów, tworząc unikatowy koktajl, który wdziera się głęboko do moich nozdrzy. Zamykam na chwilę oczy, zastanawiając się, czy gdzieś tam, w tej kosmicznej nieskończoności, jest inny Wojtek, który również pozwala się unieść tej chwili i podziwia te same konstelacje.
Nieopodal, na tle gwieździstego nieba, wyróżnia się sylwetka naszego domu. To nasz campervan Renault Master, którego wspólnie z Angeliką, mnóstwem determinacji i odrobiną magii, przekształciliśmy w nasz ruchomy azyl. W jego wnętrzu, otulone ciepłymi kocami, śpią moje ukochane dziewczyny. To uczucie… być tutaj i teraz, w pełni zanurzonym w chwili, otoczonym przez nieskazitelną przyrodę, jest niesamowite. Z głębokim wdechem staram się zachować w sobie każdy zapach, dźwięk i widok, który otacza mnie w tym magicznym miejscu.
Zastanawiam się, jak to się stało, że moje dni to taka nieprzewidywalna i fascynująca podróż. Jak doszliśmy do tego miejsca? Jakie wybory, marzenia i decyzje doprowadziły nas tutaj? Ten moment na hiszpańskiej plaży przywołuje wspomnienia innej plaży, innej chwili, kiedy narodziło się w moim sercu nowe marzenie.
Zanim podróż stała się marzeniem
Lato 2018 roku, samochód pełen przyjaciół i kręta droga wzdłuż portugalskiego wybrzeża. Pewnego dnia, zanurzeni w medytacji na plaży, ja i mój przyjaciel, Maciek, pozwoliliśmy sobie na chwilę wyciszenia i harmonii z naturą. Fale oceanu dotykały naszych stóp, przynosząc orzeźwienie z każdym przypływem, a w tle klify jarzyły się czerwienią w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Była to chwila czystej magii.
Nasze tymczasowe schronienie stanowiły namioty rozbite na tej samej plaży. Budząc się co dzień rano, pierwsze co słyszałem, to rytmiczny szum fal oraz szepty natury. W takich momentach czułem, że pragnę więcej – więcej przygód, wolności i nieskrępowanych chwil.
Teraz chciałbym żebyś zastanowił się, kiedy Ty ostatnio zatrzymałeś się na moment, by wsłuchać się we własne myśli i poszukać ukrytego marzenia? Być może przyszedł już czas, by dać mu szansę i ruszyć w drogę, nie zważając na to, jak odległa lub nieosiągalna może się wydawać. Ja postanowiłem podążyć za swoim marzeniem, które zaczęło kiełkować w mojej głowie właśnie tam, na portugalskiej plaży, rozwijając się i dojrzewając przez kolejne pięć lat.
Randka, która zmieniła wszystko
Niecały rok później poznałem Angelikę. Połączył nas Tinder. Podczas naszej pierwszej randki, opowiadałem jej o portugalskiej plaży. Wspominałem o pragnieniu objechania świata, poznania różnorodnych kultur, smaków i krajobrazów, oraz o nieskończonych drogach prowadzących do niewiadomego. Jej reakcja była nie do opisania. Oczy błyszczały się z ekscytacji i już wiedziałem, że trafiłem na kogoś, kto podziela moje pragnienia. Oboje uznaliśmy, że taki kamper to świetna sprawa. Wtedy nadal było to głęboko w strefie marzeń i nie byłem świadom, że to stanie się rzeczywistością.
Niektóre marzenia, choć wielkie i ambitne, stają się łatwiejsze do realizacji, gdy dzielisz się nimi z kimś. Wspólne dążenie do celu, motywowanie się nawzajem w trudnych chwilach, sprawiają, że droga staje się bardziej satysfakcjonująca. Tak właśnie było w naszym przypadku. Mój przyjaciel kiedyś powiedział: „Samemu idzie się szybciej, ale razem zajdzie się dalej”. Te słowa idealnie oddają to, co zaczęło się między mną a Angeliką.
Na skrzyżowaniu marzeń i rzeczywistości
Kluczem do naszej wspólnej podróży przez życie jest komunikacja. Wieczory często poświęcamy na analizę mijających dni. Choć rozmowy bywają nieraz intensywne i emocjonalne, stają się dla nas kompasem. Pomagają nie tylko planować, ale też elastycznie dostosowywać się do życiowych zwrotów akcji. Gdy coś zaczyna się komplikować, wspólnie szukamy nowego kierunku.
Taka zdolność do adaptacji okazała się nieoceniona, kiedy zaczęliśmy wspólnie mieszkać tuż przed wybuchem pandemii w 2020 roku. Nagle znaleźliśmy się w sytuacji lockdownu, gdzie każdy dzień spędzaliśmy tylko we dwoje. To był prawdziwy test naszej relacji, który przeszliśmy z wyróżnieniem. Wtedy przyszedł pomysł zakupu vana jako inwestycji oraz pierwszego kroku do jego przebudowy. Zamiast gotowego rozwiązania, wybraliśmy drogę własnoręcznej realizacji, bo kreatywność leży w naszej naturze. Po prostu kochamy tworzyć. Wieczory podczas lockdownu upływały na edukacyjnych maratonach filmowych z Youtube na temat samodzielnej budowy kampera.
Wiosną 2021 roku zakupiliśmy 13-letnie Iveco Daily sprowadzone z Niemiec. L4H3, to było prawdziwe monstrum na kołach, a nasz entuzjazm dorównywał jego rozmiarom. Jednak wkrótce zdałem sobie sprawę, że popełniliśmy szereg błędów, które przekładały się na straty zarówno czasowe, jak i finansowe.
Pierwsza wizyta u mechanika była pełna entuzjazmu. Pełne pomiary, plany i marzenia o mobilnym domku. Następnie pojechałem na złom, aby zważyć tego potwora. Jednak ta wizyta przyniosła niemiłą niespodziankę. Iveco ważyło ponad 2800 kg, co pozostawiało nam jedynie 700 kg dla wszelkich modyfikacji. To bardzo mało. Potrzebna była nielada kreatywność i upór, by przekształcić go w sposób, o jakim marzyliśmy. Nie poddawaliśmy się jednak. Z pomocą znajomych mechaników i ciągłego poszukiwania lekkich rozwiązań, zaczęliśmy dostrzegać światełko w tunelu, choć przewidywany budżet rósł z każdym dniem.
Szczęście w nieszczęściu
Wszechświat, jak się zdaje, starał się przekonać nas, by nie podążać wybraną ścieżką. Dotarły do nas wiadomości o planowanych zmianach w przepisach dotyczących przerejestrowania vana na kampera – nowa regulacja miała wymagać zapłaty wysokiej akcyzy. Ponieważ nasz projekt przewidywał instalację obrotowych foteli i było to konieczne, postanowiliśmy przyspieszyć proces, chcąc uniknąć dodatkowych opłat. Na nasze szczęście natrafiliśmy na stację diagnostyczną, która była chętna do współpracy i pragnęła nam pomóc.
Niestety, końcowa przeszkoda okazała się być bardziej problematyczna niż moglibyśmy przypuszczać. Wyobraź sobie znalezienie w plecaku starej, zgniłej kanapki, która przeleżała tam całe wakacje. W naszej sytuacji taką kanapką okazały się błędne informacje w dowodzie rejestracyjnym. Dowiedzieliśmy się wówczas, że handlarz, od którego kupiliśmy pojazd, zadeklarował DMC 4 tony jako 3,5 tony. W praktyce oznaczało to, że musieliśmy pozbyć się vana. Plany o własnym kamperze legły w gruzach. Byliśmy jednocześnie wdzięczni wszechświatu, że nie rozpoczęliśmy jeszcze zabudowy, bo inaczej nasze straty byłyby znacznie większe.
Po tej lekcji postanowiliśmy się podzielić naszymi doświadczeniami, abyś mógł unikać podobnych błędów. Dlatego przygotowaliśmy dla Ciebie artykuł Baza pod kampera, czyli jakiego VANa wybrać. Jeśli chcesz dowiedzieć się, jakie pułapki czekają na drodze do własnego kampera, zapraszam do lektury.
Kolejny etap
Na moment zapomnieliśmy o kamperze. Na horyzoncie były inne marzenia. Planowaliśmy założenie rodziny. Nie wiedzieliśmy jeszcze jak to pogodzić z podróżą, ale stało się to dla nas priorytetem. Wiedzieliśmy, że znajdziemy rozwiązanie. Jak wcześniej wspominałem, kiedy jedne drzwi się zamykają, szukamy innych, które mogą się otworzyć.
Decyzja o założeniu rodziny była jednym z najlepszych wyborów w moim życiu, mimo że następne dwa lata okazały się wyjątkowo trudne. Latem 2021 roku wzięliśmy ślub. Mały, skromny, w ogródku u moich rodziców. Pod przykrywką pandemii udało nam się uniknąć wielkiego wesela. Było po naszemu. Chociaż głównym celem ślubu było prawnie umocnić naszą rodzinę, oboje jednomyślnie stwierdziliśmy, że było w tym dniu coś magicznego.
Podróż poślubna mini-kamperem
Kilka dni po ceremonii spakowaliśmy się w naszego Forda Fiestę i wyruszyliśmy w 6 tygodniową podróż poślubną. Nasz niewielki samochód posłużył nam jako zastępca kampera – spaliśmy w nim na dziko. Mimo, że samochód zepsuł się podczas przejazdu przez włoskie Apeniny, utwierdziliśmy się w przekonaniu, że tak właśnie chcemy podróżować. Niestety, podróż została przerwana po tragicznej wiadomości o zawale mojego taty. Wylądował w szpitalu, w śpiączce.
Podjęliśmy decyzję powrotu do Polski, by przez kolejne 5 tygodni stać u boku mojej mamy. Okres ten był nasycony różnorodnymi emocjami, a wiele wydarzeń jednocześnie rzuciło na nas swoje cienie. Chcąc nabrać pozytywnej energii w tym trudnym czasie, postanowiliśmy powrócić do naszego marzenia o domu na kółkach. Wierzyliśmy głęboko, że nawet najgorsze momenty mogą prowadzić do czegoś wspaniałego. Trudności są częścią życia, ale to, jak sobie z nimi radzimy, zależy od nas samych. W tych przemyśleniach podjęliśmy decyzję o zakupie Renault Master, które wydawało się być idealnym wyborem i udało nam się wykorzystać końcówkę urlopu na rozpoczęcie budowy.
Niedługo po tym, jak przyjęliśmy bolesną wiadomość o odejściu mojego taty, nadeszła inna, pełna nadziei – dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami. Ta informacja stała się dla nas prawdziwym rollercoasterem emocji, mieszając smutek po stracie z radością oczekiwania na nowe życie. Teraz musieliśmy przemyśleć, jak dostosować nasze podróżnicze plany do przyjścia na świat maluszka. W tym samym czasie także moje życie zawodowe nabrało tempa, stawiając przede mną kolejne wyzwania.
Marzenia w naszych myślach zawsze są idealizowane, pełne barw i optymizmu. Dlatego wielu z nas woli trzymać je w sferze wyobraźni, zamiast ryzykować ich realizację. Ale kiedy odważymy się je urzeczywistnić, otwieramy drzwi do świata pełnego niespodzianek i wyzwań. Ta podróż, pełna burz i tęcz, uczyła nas cierpliwości, determinacji i wartości prawdziwej odwagi.
Wsparcie wśród wątpliwości
Kiedy marzenia są duże, opinie innych często się różnią. Wsparcie najbliższych w kluczowych momentach jest nieocenione. Jednak gdy dzieliliśmy się z rodziną naszymi planami, reakcje były różne i nie brakowało głosów pełnych obaw i niedowierzań: “Jak wy chcecie podróżować z tak małym dzieckiem?”, “To przecież niebezpieczne i nieodpowiedzialne!”. Część rodziny się od nas odwróciło, jednak właśnie w tych chwilach wsparcie przyjaciół, mojej mamy i rodziców Angeliki okazało się niezastąpione. To oni, wierząc w naszą wizję i determinację, dodawali nam skrzydeł. Dzięki temu stawaliśmy się odporni na wątpliwości, wewnętrzne lęki i opinię innych.
Marzenia budzą w ludziach różne uczucia: niektórzy będą się obawiać za nas, inni będą wątpić, a jeszcze inni nie będą po prostu rozumieli. Ale ważne jest, aby pamiętać, że marzenia warte są walki. Każde marzenie, które nosimy w sercu, zasługuje na szansę. Może to właśnie wsparcie jednej osoby będzie decydujące dla ich realizacji. A kiedy wszyscy wokół są przeciwni, najważniejsze jest, by słuchać własnego serca.
Nowy początek
26 kwietnia 2022, godzina 20:06. Nasze życie zmieniło się na zawsze. Na świat przyszła Zoja, niesamowita mała istota, która wybrała nas na rodziców. Ostatnie 24 godziny były ekstremalnym wyzwaniem dla Angeliki, której siła i wytrwałość przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Byłem przy niej przez cały czas, wspierając ją jak tylko potrafiłem, ale to tylko dzięki niej Zoja przyszła na świat cała i zdrowa. Jej siła i determinacja, które pozwoliły przetrwać komplikacje podczas porodu, wzbudziły we mnie ogromny podziw. Moja żona jest cudotwórczynią.
Potem czas jakby zwolnił. Pierwsze tygodnie życia Zoi były pełne magii, ale również wyzwań. Postanowiłem zostać w domu na połóg, ale te 6 tygodni wydawało się niewystarczające. Chciałem poświęcić więcej czasu mojej córce i wesprzeć żonę. To poczucie stało się siłą napędową do kontynuowania naszego projektu.
Na całe lato zdecydowaliśmy przenieść się do mojej mamy. To miejsce dawało nam przestrzeń do budowy kampera – coś, na co nie mogliśmy sobie pozwolić w naszym mieszkaniu w Warszawie. Ale również chcieliśmy, by moja mama miała szansę poznać swoją wnuczkę, a Zoja swoją babcię.
Walka z wyzwaniami życia codziennego i emocjonalnymi trudnościami
W tym okresie znów stanęliśmy w obliczu licznych wyzwań. Moje dni były zdominowane przez pracę zawodową, podczas gdy Angelika troszczyła się o Zoję. Każda wolna chwila była poświęcona budowie naszego marzenia, jednocześnie staraliśmy się dzielić obowiązkami rodzicielskimi. Niestety Angelika doświadczała poważnych problemów emocjonalnych po porodzie. Było to niezwykle trudne dla nas wszystkich. Zdiagnozowano u niej depresję i stany lękowe. Te momenty, kiedy słyszałem od żony, że chciałaby zniknąć, czy te gdy odnajdywałem ją w łazience w głębokim cierpieniu, były zdecydowanie najcięższe. Nie potrafię zliczyć, ile razy pomagałem jej wydostać się z mrocznych zakamarków jej umysłu.
Dni pełne krótkich nocy i intensywnych emocji sprawiały, że każdy z nich stawał się ogromnym wyzwaniem. Jak można się było spodziewać, tempo naszej budowy spowolniło. Chociaż każdy krok przybliżał nas do realizacji marzenia, czas płynął szybko. Zbliżał się koniec projektu gry, nad którą pracowałem, stanowiący jednocześnie nasz deadline. Miała to być chwila, kiedy wreszcie będziemy mogli oddać się sobie i naszym marzeniom. Niesamowita możliwość, ale też ogrom presji.
Podróż tak blisko, a zarazem tak daleko
Budowanie kampera własnoręcznie było dla mnie ważne. Nie chodziło mi tylko o podróż, ale też sam proces tworzenia. Bo tak jak wspomniałem – kochamy tworzyć. Doszliśmy jednak do momentu, w którym musieliśmy dokonać wyboru: kontynuować pracę samodzielnie i skrócić podróż, czy poszukać wsparcia. Mimo że w pracy często deleguję zadania, podjęcie tej decyzji było dla mnie wyjątkowo trudne. Ostatecznie, z ciężkim sercem, postanowiliśmy oddać Czułego Vana w ręce Marcina i Wojtka z Vancraft. To oni pomogli nam przyspieszyć nasz projekt i zrealizować nasze marzenie. Natomiast nam pozwoliło to skoncentrować się na przygotowaniach do wyjazdu – kolejnym przedsięwzięciu na naszej niekończącej się liście zadań.
W życiu dążymy do minimalizmu, jednak podczas porządkowania mieszkania zdawało nam się, że zgromadziliśmy w nim niemal wszystko. To było niesłychanie ile rzeczy kryło się w szafach i szufladach. W trakcie wyprowadzki sprzedaliśmy i oddaliśmy ogrom rzeczy, które są nam do szczęścia kompletnie niepotrzebne, bo jak widać, w kamperze mamy naprawdę niewiele i jednocześnie niczego nam nie brakuje. W tej burzliwej fazie niesamowicie pomogli nam przyjaciele Madzia i Daniel, bez których po prostu byśmy nie dali rady.
Przygotowanie do wyjazdu to była nie tylko wyprowadzka. Wynajęcie mieszkania, sprzedaż samochodu, troska o zdrowie, formalności bankowe i ubezpieczeniowe – to tylko część naszej listy. W końcu przyszedł ten dzień, kiedy opuściliśmy nasze mieszkanie i jeszcze na moment wprowadziliśmy się do mojej mamy. To niesamowita kobieta, której wsparcie było dla nas nieocenione w ostatnich etapach przygotowań. Tak naprawdę to tylko dzięki niej byliśmy w stanie w końcu wyruszyć.
Ostatnia prosta jest najcięższa
Ostatnie tygodnie przed wyjazdem, pełne napięcia w mojej pracy i ostatnich poprawek kampera, okazały się wyjątkowo intensywne. Czuliśmy narastającą presję. Jakby tego było mało, dzień przed planowanym wyjazdem, odwiedziłem Vancraft w związku z koniecznością wycięcia otworów w samochodzie dla lepszej wentylacji lodówki, która tak przy okazji – nie chciała nam odpalić. Jak o godzinie 20 jeszcze z Wojtkiem kombinowaliśmy co nie działa, to Angelika, która została w domu, odchodziła od zmysłów przestając wierzyć, że kiedykolwiek uda nam się wyjechać.
Dumny mąż i tata
To była długa i wyboista droga. Wiele razy byliśmy na skraju wycieńczenia i poddania się. Ale jednak, udało się zawiesić hamak pomiędzy dwoma palmami. Jestem dumny z naszej rodziny i życzę Ci, drogi czytelniku, żebyś też miał siłę realizować swoje marzenia – bo każde z nich, które nosisz w sercu jest tego warte. Jeśli zastanawiasz się, jak to jest podróżować z dzieckiem i odkrywać świat z maluchem u boku, zapraszam do przeczytania mojego artykułu Podróże z dzieckiem: Jak odkrywać świat z maluchem u boku.
Komentarze (2)
Kasia
12 października 2023 at 11:33
Piękna historia napisana pięknymi słowami.
Wspaniale jest widzieć ludzi, którzy odważyli się żyć po swojemu.
karolina
2 grudnia 2023 at 22:50
piękne i prawdziwe.
kibicuje wam 🙂
karolina z rodziny na polu.